DZIESIĘĆ LAT WSPOMNIEŃ

Które dziecko nie lubi dinozaurów? Myślę, że ciężko jest takie znaleźć. Wielkie gady, fascynujące monstra władające naszą planetą miliony lat temu pobudzają wyobraźnię tak chłopców jak i dziewczynek. Do tej zafascynowanej prehistorycznymi bestiami grupy należałem i ja. A premiera "Parku Jurajskiego" tylko taką fascynację rozbuchała.

Tego kultowego już filmu Spielberga nie widziałem na wielkim ekranie, niemniej domowy magnetowid raz po raz pochłaniał kasetę VHS. I od tamtej pory moje zainteresowanie dinozaurami bardzo wzrosło, tak samo jak filmami o podobnej tematyce. Za sprawą kina jeszcze mocniej zapragnąłem zostać paleontologiem, zamarzyłem też o nakręceniu własnego filmu z dinozaurami. I choć w czasach licealnych paleontologię definitywnie porzuciłem na rzecz filmowania, to jednak drugie marzenie udało mi się zrealizować.

Jako "Projekt Drache".

Pomysł był ambitny: pierwszy polski - i do tego niezależny (!!!) - film o dinozaurach. Scenariusz zmieniał się wielokrotnie, próbowaliśmy zebrać pieniądze przy pomocy crowdfundingu, zainteresować media... I tak dalej. Z marnym skutkiem. Co prawda urząd gminy wsparł produkcję kwotą 500 PLN a kilka osób o złotych sercach wspólnie wysupłało podobne pieniądze, to jednak finalnie większość powstało z prywatnego, mikrego,  budżetu.


Próbowaliśmy zrobić coś na kształt castingu online, zainteresowanie było spore. Aktorów do odtwarzania wymyślonych postaci szukałem też wśród znajomych. Niektórzy z przyczyn losowych zrezygnowali kilka dni przed zdjęciami, co również zmieniło kilka rzeczy - realizacyjnie jak i fabularnie. Jednym słowem - cięcia. Wycinanie dialogów oraz całych scen. W międzyczasie udało się porozumieć z kieleckim kinem "Moskwa", które przychylnie spojrzało na pomysł premiery "Projektu Drache" właśnie u nich. Umówiliśmy się na 30 minutowy film, jednak zmiany w tekście sprawiały, że naprawdę zaczynałem szczerze wątpić w powodzenie tego planu. Generalnie to miał być mój pierwszy większy film. Po kilku wprawkach i pastiszowej krótkometrażówce o wdzięcznym tytule "Reportaż", właśnie "Projekt Drache" mocno szykował się do swoistego 'wejścia z buta' w ten kinowy świat.

Zapytasz co mogło pójść nie tak? hmm... Odpowiem, że wszystko. Choć logistycznie stanąłem na wysokości zadania. Rozpiska kilku dni zdjęciowych powinna wisieć nad moim biurkiem jako wzór i punkt odniesienia. Same zdjęcia ruszyły z opóźnieniem spowodowanym sprawami prywatnymi głównego aktora. Pierwsze ujęcia zrealizowałem pod koniec 2013 roku, choć główny plan był latem 2014. W sumie były jedynie trzy dni zdjęciowe, a później trochę dokrętek. Pamiętam, że była wtedy bardzo ciepła zima, ponieważ jeszcze w grudniu dogrywałem kilka brakujących rzeczy. 

Okres zdjęciowy był pierwszym (ale niestety nie ostatnim) momentem w moim "filmowym" życiu, kiedy szczerze wątpiłem we własne możliwości. Zjadł mnie stres, a może wręcz pożarł. Chciałem być wtedy wszędzie, tylko nie na planie. 

Dlatego zwyczajnie chciałem mieć to z głowy. I słusznie odbiło się to negatywnie na efekcie końcowym w postaci gotowego filmu. Jednak będąc szczerym, muszę przyznać, że to co udało się nam zrealizować było najlepszym, co wtenczas byliśmy w stanie zrobić, co byłem w stanie wyreżyserować. A przecież nie tylko reżyserowałem. Napisałem scenariusz, byłem odpowiedzialny za zdjęcia, kierownictwo produkcji i montaż. Pomoc innych osób była duża i naprawdę bardzo usprawniła pracę. Na przykład Piotr, z którym od ponad 10 lat współtworzę "Studio Trzeci Pokój" załatwił model głowy dinozaura, pomógł na planie jako aktor oraz dźwiękowiec, napisał mroczną muzykę. To też właśnie Piotr w większości zadbał o dobrą komunikację z kinem "Moskwa". Tak pomocnych ludzi na szczęście było wielu, jednak nie znaczy to wcale, że nie traktowałem "Projektu Drache" bardzo osobiście. 

Problemów było sporo, oj sporo. Od zmian scenariuszowych podyktowanych różnymi sytuacjami, po np. zmianę gada z synapsyda na dinozaura. Tak! Ponieważ nie od początku miał być to dinozaur... Najpierw powstała głowa dimetrodona, a dopiero później musiała ona zostać szybko przekształcona w pysk teropoda. Powodem była bardzo znikoma (wtedy) dostępność takich animowanych modeli 3D. A słynnych T-Rexów i jemu podobnych? Masa.



Wiele ujęć z modelem głowy nie weszło do finalnego montażu, ponieważ na końcu okazało się, że model komputerowy drastycznie różni się kolorem. I nie byliśmy już w stanie tego poprawić. W dodatku sam montaż trwał wieki, a prawie nic nie wyglądało tak jak to sobie wyobraziłem. Zaczynała dawać o sobie znać frustracja oraz wielkie pokłady zniechęcenia. Tym bardziej, że nieubłaganie zbliżała się data pokazu filmu w kieleckim kinie "Moskwa", zaplanowana na 23 stycznia 2015 roku. Ostatnie poprawki zrobiłem 18 stycznia, nad ranem. Zaraz po tym, kiedy udało mi się wyjść szybciej z nocnej zmiany. Następnie było szybkie kopiowanie na dysk... I później kilkugodzinna podróż pociągami aż do Kielc.


Dzień później, razem z Piotrem, udaliśmy się do kina. Porozmawialiśmy z kierowniczkami, zrobiliśmy próbny seans. Poza tym, że dopiero wtedy usłyszałem "brud" w dźwięku jednego ujęcia, to wszystko inne było okay. Sala kinowa na dzień oficjalnego seansu miała być dokładnie ta sama, czyli kameralna. To była dobra decyzja, bo w przypadku niewielkiego zainteresowania nie byłoby to tak bolące dla oczu. Po wyjściu z kina jeszcze długo rozmawialiśmy i rozwieszaliśmy plakaty, które już wcześniej Piotr zaczął rozklejać. Wyglądało na to, że wszystko było gotowe. Niedługo miała wybić godzina "Zero".

I wreszcie wybiła. 23 stycznia 2015 roku. Godzina 18:00. Jednak kilka godzin wcześniej pojawiło się pierwsze zaskoczenie - zamiast kameralnej sali, kierownictwo kina zdecydowało się zorganizować premierę na tej głównej. Największej. Przyznam, że oczy bolały widząc garstkę widzów (około 30) na sali mieszczącej niemal 400 osób. Na szczęście reakcje ludzi, którzy zdecydowali się poświęcić czas, były bardzo pozytywne. Były brawa (wciąż wierzę w to, że nie tylko kurtuazyjne), trochę pytań, opowiadania o filmie. 

Jako ekipa twórców zjawiliśmy się w bardzo okrojonym składzie, bo oprócz mnie i Piotra była jeszcze Ewa wcielająca się w końcowej scenie w małą ale bardzo ważną dla fabuły rolę. A na końcu olbrzymi stres wreszcie ustąpił dobrym nastrojom. Czego przykładem była choćby gromadna wizyta w pubie. Wieczór niestety kiedyś musiał się skończyć. 

"Projekt Drache" trwa zdecydowanie za długo. Optymalny czas to 15-20 minut. Byliśmy jednak umówieni z kinem na seans przynajmniej pół godzinny. Dlatego fabularna ekspozycja filmu jest rozciągnięta, później następuje błyskawiczne zawiązanie akcji oraz szybki koniec. Ta nieproporcjonalność razi mnie do dziś. I do dziś mam problem z tym filmem. Przyznam, że trochę się go wstydzę, co może być oczywiście związane z jakimś progresem mojej pracy, który następował w ciągu następnych lat.

Tak czy inaczej "Projekt Drache" zakwalifikował się na 9. edycję Festiwalu Filmowego "Nakręceni" w Bełchatowie, był także nominowany do nagrody głównej w kategorii film krótkometrażowy konkursu w ramach 3. Moico Enjoy Movies a także na Festiwalu Niezależnych Filmów fantastycznych i Horrorów w Bielawie. Ponad pół roku od premiery film trafił na YouTube, gdzie jest do dziś:


Komentarze

  1. Małgorzata19:57

    Jestem pod ogromnym wrązeniem. Co za pasja! Realizacja takiego filmu to ogrom pracy i zaangażowania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! Ale tak, to prawda, że realizacja tego projektu była okupiona ogromem pracy. Może nie wyszło idealnie... Ale kiedyś trzeba było zacząć :)

      Usuń
  2. Anonimowy14:43

    Jestem pełna podziwu dla całej ekipy. Z doświadczenia wiem, że realizacja takiego przedsięwzięcia wcale nie jest łatwa. A tutaj widać, że jest włożone wiele pracy i pasji w projekt. Angela.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa :) "Projekt Drache" na pewno jest pewnym wyznacznikiem na mojej twórczej mapie, który niezaprzeczalnie pozwala mi śledzić progres mojej filmowej pracy :)

      Usuń
  3. Jestem pewna, że przy projekcie było równie dużo pracy, co i zabawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, z tą zabawą to różnie bywało, bo im więcej osób (zwłaszcza na planie) tym większy pojawiał się stres...

      Usuń
  4. Marysia K21:06

    I taka jest droga do spełnienia marzeń, trochę po grudzie a nie po łące usłanej kwiatami. Myślę jednak że warto pokazać światu swoją pasję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hmm... Myślę, że w tej chwili lepiej bym tego nie ujął.

      Usuń

Prześlij komentarz

POPULARNE WPISY