MAREK PIESTRAK #ROZMOWA

W zeszłym roku zacząłem pisać bloga pod wdzięczną (lub dźwięczną) nazwą "PopArtKultura", na którym publikowałem rozmowy z twórczymi osobami.

Nie zabrakło pisarzy, aktorów, twórców filmowych. Oczywiście chcę to kontynuować. Tylko, że w tej przestrzeni. Dlatego wszystkie wywiady będę systematycznie przenosił tutaj. A jako, że "Z kamerą na ramieniu" jest blogiem głównie okołofilmowym, to warto zacząć właśnie od filmowego akcentu. I w związku z tym na pierwszy ogień nieśmiało wyłania się niedługa rozmowa z panem Markiem Piestrakiem, która akurat nie miała okazji pojawić się wcześniej.

Myślę, że każdy z nas ma takie swoje prywatne grono twórców, do których dzieł chętnie wraca. Czy to autorzy powieści, muzyki czy właśnie filmowcy. Ja mam ich kilku i niezaprzeczalnie mój dzisiejszy rozmówca ma w tym gronie swoje stałe miejsce.

Pamiętam to jak dziś: sięgnąłem po czasopismo z programem telewizyjnym i przeglądając ramówkę moim oczom ukazał się tytuł "Wilczyca" | horror. A pod spodem informacja o tym, że jest to produkcja polska! I nazwisko reżysera - Marek Piestrak. Myśl, która pojawiła się wtedy w mojej głowie mogła być tylko jedna! To znaczy, że Polacy też tworzą takie filmy??? Od razu pobiegłem do rodziców z masą pytań. Kojarzyli "Wilczycę" jeszcze z kina.

Od tego czasu minęło ponad dwadzieścia lat a twórczość tego reżysera wciąż jest mi bliska.

Jak ocenia Pan kondycję polskiego kina gatunkowego?

Trudno jest mi odpowiedzieć na Pana pytanie, bo sądzę, że nie widziałem w ostatnim czasie wielu tego rodzaju filmów polskich, które by wzbudziły moje zainteresowanie. Nie jestem zawodowym krytykiem filmowym, więc nie śledzę całej produkcji. Z tego co widziałem ostatnio, to z polskich horrorów wydaje mi się interesujący choć niedoceniony debiut fabularny reżysera Mirona Wojdyły p.t. "1:11", w którym grali m.in. tacy znani aktorzy jak: Piotr Żurawski i Robert Gonera. Ale uważam, że powstało wiele bardzo dobrych seriali sensacyjnych np, "Odwilż", "Rojst", czy " Kruk".

Zadałem to pytanie nieprzypadkowo. Jest Pan bowiem najpłodniejszym twórcą rodzimego rynku filmowego, jeśli chodzi o gatunek fantastyki oraz grozy. 

Myślę, że w czasie studiów reżyserskich, nie myślałem jeszcze o tym jakie filmy będę w przyszłości kręcił, ale tak się złożyło, że kiedy miałem zaproponować w Zespole Filmowym "Pryzmat" swój pomysł na godzinny film fabularny dla TV, byłem pod wrażeniem lektury powieści Stanisława Lema "Śledztwo" i właśnie pomysł zrealizowania "Śledztwa" zyskał aprobatę szefów "Pryzmatu" czyli Aleksandra Scibora-Rylskiegi i Tadeusza Konwickiego, no i samego Lema, który akceptował moją koncepcję przeniesienia na ekran jego książki. Po dobrym przyjęciu filmu, następnym krokiem było napisanie scenariusza i realizacja filmu z gatunku S.F. "Test pilota Pirxa", który zyskał sławę międzynarodową. I taki był początek mojej drogi filmowej.

W takim razie kiedy pojawiła się myśl żeby zostać reżyserem?

Na długo przed studiami w PWSTiF marzyłem, żeby zostać reżyserem filmowym.  Przygotowywałem się do tego marzenia kręcąc filmy amatorskie na taśmie 8 i 16 mm i to zarówno jako reżyser i operator filmowy. Prócz tego, (a należy pamiętać, że to były początki telewizji i tylko nieliczni mieli do niej dostęp), byłem kinomanem i często kilka razy w tygodniu chodziłem do kina a także uczęszczałem na pokazy do DKF-ów i tak poznałem całą klasykę filmową, co mi ułatwiło drogę do studiów reżyserskich.

Wiem, że ten temat często pojawia się w wielu rozmowach, mimo wszystko też chciałbym o to zapytać. A konkretnie o współpracę z Romanem Polańskim na planie filmu „Dziecko Rosemary”?

Ta praktyka, to był cudowny zbieg różnych okoliczności. Do Los Angeles pojechałem na zaproszenie rodziny. Krótko przed wyjazdem dowiedziałem się, że profesor Jerzy Toeplitz mój rektor w PWSTiF, autor słynnej wielotomowej historii filmu, (którą znałem prawie na pamięć) właśnie wykłada na Uniwersytecie UCLA w Los Angeles. Po kilkunastu dniach od przyjazdu wybrałem się na uniwersytet aby go odwiedzić. Kilka dni po tym spotkaniu zadzwonił do mnie profesor Toeplitz z informacją, że Roman Polański, który kręci właśnie w Studio Paramountu nowy film "Rosemary's Baby" zaprasza nas w odwiedziny. Po zwiedzeniu wytwórni i dekoracji filmowych Roman Polański zaprosił nas na lunch do restauracji w Studio. Tam przeżyłem pierwsze spotkanie z gwiazdami Hollywood, bo przy stoliku obok nas siedziała przy lunchu rodzina Cartwrigtów, która właśnie kręciła najnowszy odcinek wielkiego przeboju tamtych czasów czyli słynnego serialu "Bonanza". No i tak to się zaczęło. Do końca zdjęć w Los Angeles byłem codziennie na planie i obserwowałem jego pracę. A było co oglądać, bo przecież grali w tym filmie słynna Mia Farrow, John Cassavetes i wielu znanych amerykańskich aktorów, obserwowałem także pracę słynnego operatora filmowego Billa Frakera, który był autorem zdjęć  m.in. do słynnego  filmu "Bullit".

Pierwszym filmem pańskiego autorstwa, który obejrzałem, były „Odlotowe wakacje”. Miałem okazję trafić na niego w telewizji, w dosyć młodym wieku i spodobał mi się. Zwłaszcza efekty specjalnie zrobiły wtedy na mnie duże wrażenie.

To miło, że wspomina pan dobrze ten film. Recenzje miał niezłe, podkreślano m.in. wysoki (na owe czasy) poziom efektów specjalnych, ale niestety był krótko na ekranach, chociaż miał dobrą frekwencję, ale wtedy była taka polityka dystrybutorów, że po kilku dniach musiał ustąpić miejsca w w kinach innym bardziej kasowym filmom. Wspominam bardzo dobrze pracę z młodziutką Olą Hamkało, która została po kilku latach znaną aktorka filmową, a już wtedy na Festiwalu Filmów dla Dzieci w Kijowie dostała nagrodę za najlepszą rolę . Dużo uwagi poświęciłem także aktorom dorosłym m.in. w epizodach zagrali znani aktorzy: Leon Niemczyk i  Zdzisław Wardejn, a świetną postać czarownicy Merkany stworzyła Ewa Sałacka. 

Później już bardziej świadomie zabrałem się za nadrabianie Pańskiej filmografii. Zresztą, do dziś chętnie wracam do dwóch części „Wilczycy”, "Testu pilota Pirxa" czy, chyba mojej ulubionej ze względu na klimat, „Łzy Księcia Ciemności”. Jednak nie mogę zapomnieć o serialu „Przyłbice i kaptury”. Takich seriali już się dzisiaj nie robi.

Serial "Przyłbice i Kaptury" zrealizowałem dla TVP. Otrzymałem zaproszenie od Redakcji Filmowej do realizacji tego serialu i napisanie scenariuszy na podstawie książki Kazimierza Korkozowicza. Współautorem scenariuszy do trzech odcinków był Jerzy Diatlowicki, a do dwóch scenariusze napisałem wspólnie z operatorem Januszem Pawłowskim. Ostatecznie serial miał 9 odcinków, a zdjęcia trwały około roku. Na owe czasy była to bardzo pracochłonna i kosztowna produkcja. Zdjęcia powstawały w plenerach polskich i  w Niemczech a wielkie kompleksy dekoracji powstały w halach zdjęciowych Wytwórni Filmowych w Łodzi i Wrocławiu. W filmie wystąpiło kilkudziesięciu aktorów i kaskaderów. Serial cieszył się wielkim powodzeniem u widzów, a po prawie 40 latach od zakończenia produkcji jest do dzisiaj często pokazywany na różnych kanałach telewizji. 

Po premierze „Odlotowych wakacji” w 1999 roku nie stanął już Pan za kamerą filmu fabularnego, choć wiem, że takie próby były nie raz. 

Wprawdzie nie zrealizowałem już filmu fabularnego dla kin, ale przez wiele lat pracowałem jako reżyser w wielu fabularnych  serialach telewizyjnych.

Odnoszę wrażenie, że Pańska twórczość przeżywa renesans, czego dowodem są między innymi różnorakie festiwale z Pana udziałem. Jak na przykład Octopus Film Festival czy nagroda Latarnik - dla reżysera, który wykorzystując reguły kina gatunkowego tworzy ważne artystycznie, a jednocześnie lubiane przez publiczność filmy – wręczona podczas Kołobrzeskiego Festiwalu Kina Gatunkowego.

Rzeczywiście, bardzo często jestem zapraszany na różne festiwale filmowe i pokazy moich filmów w kinach studyjnych. Także nie tak dawno temu mój "Test pilota Pirxa" był pokazywany na Festiwalu Filmowym w Berlinie w sekcji retrospekcji najlepszych filmów S.F.i z radością obserwowałem długą kolejkę widzów do kasy, a potem pełną salę na pokazie filmu.

Marek Piestrak urodził się 31 marca 1938 roku w Krakowie. Do jego najbardziej znanych filmów bez wątpienia należą "Test pilota Pirxa", "Wilczyca" oraz "Klątwa Doliny Węży", którą tylko w samym ZSRR obejrzało ponad 25 milionów widzów! Jest także autorem filmów telewizyjnych i dokumentalnych. Niekiedy udziela się jako aktor.

 



 

Komentarze

  1. Anonimowy12:40

    Jednak z lepszych postaci w naszym rodzimym kiniez żałuję że młodzi nie czerpią z niego. Mogło by wtedy powstać wiele dobrych filmów. Angela.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę się z Tobą zgodzić. Pan Marek jest (według mnie) jednym z najbardziej niedocenianych twórców polskiej kinematografii, choć przecież jego filmy zawsze były sporym sukcesem frekwencyjnym. Wydaje mi się, że problem jest trochę głębszy i dotyka takiego myślenia (w czasach PRL), że wszystko co inne, fantastyczne, przygodowe - po prostu jest niepoważne. A to oczywiście bzdury, o czym od dawna świadczą choćby zachodnie produkcje. Niemniej mamy jakąś taką naszą polską mentalność, która każe nam być nad wyraz krytycznymi względem nas samych. A później taka "opinia" ciągnie się za twórcą i wyrządza mu samą szkodę.

      Usuń
  2. Fascynująca rozmowa z panem Markiem Piestrakiem! Wywiad uwydatnia, jak ważna jest postać pana Piestraka dla polskiego kina, zwłaszcza w obszarze fantastyki i grozy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Rozmowa na pewno przyjemna i ciekawa, choć niestety nie udało się poruszyć kilku innych wątków. Ale może jeszcze do tego wrócimy, innym razem :)

      Usuń
  3. Anna15:40

    Mam ogromny sentyment do polskiego kina z XX wieku, bardzo ciekawa rozmowa

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

POPULARNE WPISY